Niewiedza nieumiejętności kompletna amatorka nie zabroniła nam spełnić swoich marzeń. Od lat marzyłem zwiedzić Austrię, i między innymi dlatego padł powód kupna GSa, bo w końcu czterosów bo skończą się problemy jakie miałem w dwusuwach czyli wieczne regulacje wszystkiego. Chcieliśmy z kumplem zwiedzić góry. Po krótkim myśleniu i posiadaniu paruset zł w portfelu padł pomysł Bieszczad. Fajne widoki, oglądaliśmy polski film o 2 młodych chłopakach uciekających przed policją na Crossach i to nas skłaniało ku nim. Od Kalisza do Sanoka trasa wynosi 550km. To może zahaczymy jeszcze jakieś państwo znajdujące się blisko? I tak doszliśmy do wniosku ze skoro do Sanoka mamy 550km to już lepiej Wiedeń który oddalony jest od nas o 600km i zmieniliśmy plany, a przejedziemy przez 2 państwa ( kawałek Czech i Austrie) W dzień wyjazdu dograliśmy mapę jeszcze Słowacji bo Bratysława jest naprawdę blisko Wiednia.. Mieliśmy naprawdę mało kasy, studiujemy dziennie więc ciężko jest dorobić coś więcej to i wyjazd był skromny. Nakupiliśmy w Tesco najtańszych konserw ryb i 2 butelki wody mineralnej bo przecież więcej się nie zmieści. Koszt jedzenia 40zl na osobę. Nie byliśmy pewni wyjazdu, nie byliśmy pewni motocykla – najważniejsze było wyjechać. 105zł wymieniliśmy na 25 euro. Spakowaliśmy aparat cyfrowy parę zapasową spodni 2 bluzy pare zapasowa butów kilka podkoszulek majtek skarpet na głowę. Baliśmy się o deszcze że przemokniemy, a nikt z nas nie miał nic ze stroju motocyklowego. Przed samym wyjazdem zostałem poinformowany ze do plecaka się kolega nie zmieścił i wziął torbę podróżną.Do niej zmieściło się już dużo rzeczy takich jak namiot koce kurtki itp. W torbę na bak poszło żarcie do plecaka kumpla jeszcze napoje szalik i klucz ze świecą i 600ml oleju na wszelki wypadek. Mapy wgrane to w drogę! Koledze na pewno rodzice nie pozwolili by tak nieodpowiedzialnego wyjazdu, więc powiedział że jedziemy na weekend do mnie na działkę oddaloną o 25km od domu. Gdy usialiśmy na motocyklu (to trochę trwało siadam ja trzymam mocno motor potem on z plecakiem i zarzuca z całej siły 1 ręką ciężką torbę na kolana przygniatając mnie kierowcę do baku) ojciec jego poważnie się o nas bał. Twierdził że nie dojedziemy z takim obładowaniem na moja działke, za duży ciężar na 25km jazdy, zwłaszcza że Tomek inaczej nazywany Lipą z początku miał nogi w powietrzu, potem jakoś wdrapał je na podnóżki. Ruszyłem i od razu bujnęło mnie na prawo. Podparłem się nogą znów ruszyłem zrobiłem slalom i GSkę już bujnęło. Pierwsza dojazd do głównej i ja hamuje bo nie mogę utrzymać motoru. Kolega schodzi kłócimy się że za dużo bagaży wsiada jeszcze raz po chwili i układa trochę lepiej torbę. Po następnym kilometrze jeszcze jedna przerwa bo jak unosił torbę żeby poprawić nogi bez konsultacji ze mną to tak mi bujało motocyklem że prawie schodziłem na pas pasażera. Spory strach.Wtedy powiedzieliśmy sobie, że choćbyśmy dziś dojechali tylko do Wrocławia to zawsze coś i rozbijemy tam namiot, a za rok spróbujemy dalej. Potem następna przerwa po 96km w Oleśnicy przed Wrocławiem. Każdy z nas starał się nie marudzić przez te 96km, że jest twardy, że damy rade. Strasznie bolała mnie dupa i jaja od tego ze torba cisnęła mnie w plecy i przywierała strasznie do baku. Tangbag na baku wysoki zasłaniał liczniki i ograniczył ruchy kierownicy, zresztą ostrzejszy ruch kierownicy to i tak przystanek tak bujało z tą torbą z tyłu;/ 10min przerwy jedziemy dalej. Potem Wrocław , raz mylimy drogę bo nawigacja za późno się odezwała (kolega trzymał ją na torbie na kolanach. Na tej torbie to można by trzymać filiżankę kawy taką swoją polkę miał dzięki niej:D) znów się wkurzyłem bo zawracać z tym ciężarem to nie lada wyzwanie. W centrum mieliśmy prawie kraksę , auto zajechało nam drogę i slalomem udało się cudem wyminąć, dobrze że nie było nikogo na 2 pasie bo w takiej krótkiej chwili nie patrzyłem się w lusterko. Prócz nas jeszcze jedno auto zrobiło slalom . Zrobiła się awantura ale facet wiedział , że się mylił. Następna przerwa przed Kędzierzynem-Koźle fajne już górki się zaczęły, pierwsze widoki ciekawe – to już nas pocieszało. Po zjedzonym śniadanku jazda dalej i Bystrzyca wymiana pieniędzy na korony czeskie i tankowanie. Spalanie wyszło 4,09 na 100km, prędkość 90-100km/h . Dekielek od impulsatora zaczął się odklejać od dwustronnej taśmy. Był upał, jechaliśmy rozebrani, a silnik był bardzo gorący. Zalepiłem pokrwyke sylikonem byle dalej jechać. Teraz zaczął się hardcore. Ostre góry! Bardzo ostre! zejście do 2 biegu i piłowanie 30km/h . Straszne dziury i ostry kąt i ostra temperatura. Bałem sie o motocykl i jeszcze ten ciężar.Wąskie trasy, sporo sił kosztował nas ten kawałek i po sporym Czasie w końcu Czechy i minięcie granicy bez zatrzymania.(nikt nie stał). Piękne drogi dalej góry ale już można jechać! Malownicze domki, znów przerwa w lesie na 15min. Dużo osób po 40stce 50tce sportowy tryb życia rower rolki – szacunek! Jedna babka nas zagaduje. Odpowiadam only English i się zmywa. Dopiero 300km za nami wierzyć się nie chce tak kregosłup jaja nadgarstki bolą. Po zmianie miejsc poczułem też kolana od ciężaru torby.Piękne drogi! Lecimy 130 lub 120 na 6tysiącach 6biegu. Przerwy co 50km chociaż na 8minut. Kłótnie kto teraz trzyma torbę lub o to że kumpel za bardzo się z nią wierci. Dużo polaków wokoło którzy nam się przypatrują ^^ wyprzedzają nas 2 motocykle Ducati 900tki piękne motocykle. Jeden z kierowców macha nogą w moją stronę i nie wiem o co chodzi. Też pomachałem nogą w powietrzu jak pajac:D. Zatrzymał się. Był z Jarocina i chodziło mu o moją rejestracje, tłumacze że motocykla nie przerejestrowałem a sprzęt kupiłem właśnie w tym mieście. Przypadek bo znał poprzedniego właściciela GSki;) Jechał oglądać wyścigi MOTO GP, miał ponad 50lat, na drugim Ducati była przepiękna blondynka koło 25lat^^ cudownie wyglądała na motorze. Obydwoje ubrani w skórzane kombinezony. Mieliśmy kawałek trasy jechać razem ale ten plan nie wypalił przy ich starcie 😀
Grubo mnie zostawili. My kierujemy się na Austrię do której wjeżdżamy bez problemu. Robi się późno za nami 500km. Szukamy miejsca gdzie można rozłożyć namiot bez dymu. Z autostrady zjeżdżamy do miejscowości Poysbrunn piękna w ten wieczorny klimat malownicza miejscowość. Tam stajemy przy stadionie i oglądamy chwile mecz piłkarski. Ludzie podchodzą do nas pytając chyba o wynik lecz na odpowiedź „only english” nikt nie podejmuje walki;). Zmęczenie powoduje zawinięcie się spod stadionu. Wjeżdżamy na górę z której mamy widok na całą wieś. Rozkładamy namiot w jakiś krzakach kolacyjka konserwy z chlebkiem i próbujemy zasnąć.Strasznie niewygodnie i słychać głośny doping kibiców w oddali który przeszkadza nam zaśnięcie;)