Poniżej kolejny wypad w naszym wydaniu. Na wycieczkę udaję się z Lipą, znany z poprzednich wypadów do Austrii i Chorwacji na litrowym Fazerze.
Szczerze mówiąc, plany były dużo poważniejsze niż nasi zachodni sąsiedzi, lecz z powodu przyczyn losowych, opisanych zresztą w relacji, Niemcami musieliśmy się zadowolić 😉
Sama organizacja wyjazdu była dużo lepsza w porównaniu z poprzednimi wypadami, 3 dobrze zamocowanie kufry(nic nie ściąga, nie znosi), nawigacja z aktualną mapą, sprawdzona pogoda w necie, zabrane same priorytetowe rzeczy, jazda autostradami, motocykl po serwisie i z 2006roku, zapowiadało się naprawdę kolorowo.
Ja osobiście przed wyjazdem powiedziałem, że obawiam się, że nie będzie przygód. Wszędzie upał, młody motocykl który nie powinien zawieźć. Bałem się, że pojedziemy , wrócimy i w sumie nie będzie o czym opowiadać, co wspominać, tak jak co roku. Myliłem się.
Pierwszy błąd, jaki popełniamy to wyjazd o 4 rano (Tomek był po mnie już o 3, bo się pomylił), gdzie śpimy jedynie 3h (ze wszystkim jesteśmy nie wyrobieni 😉 ) co po całym tygodniu pracy, w moim przypadku , jest ciężko z mobilizacją. Kolejnym problemem jest to, że w tygodniu zrobiłem 1700km w osobówce, gdzie podwojenie tej liczby w następnych dniach mogło być dla mnie ekstremalnym wyzwaniem.
Po leniwym pakowaniu wsiadamy i wyruszamy na Wrocław, potem a4 na Niemcy, tempo bdb 130km/h + Wszystko super, tylko że nudno… nic się nie dzieje, a A4mamy przed sobą ponad 240km 😉 Ta świadomość trochę nas dobija i przed granicą z Niemcami Tomek z tyłu przysypia . Uderza kaskiem o kask parokrotnie, raz na tyle poważnie że trochę nami zarzuciło. Potrzebna przerwa, która jest jeszcze gorsza, upał strasznie nas osłabia, mimo to zasypiamy na stacji benzynowej na 20min, to zawsze jakiś zastrzyk sił. Na wjeździe do Niemiec od razu ulewa, spotykamy Polskich motocyklistów z Wrocławia, jadą do Wenecji – zaskoczeni taką zmianą pogody. My za bardzo nie mamy nic do gadania, zakładamy deszczówki i w drogę – zależy nam na czasie. Autostrada ciągnie się niemiłosiernie, przerwy na snickersy dają kopa, lecz bywają coraz częściej i częściej. Po długiej żmudnej przeprawie o 16 meldujemy się w Norymbergii, 750km od domu.
Tam odwiedzamy starą wioskę, w której 2lata temu 3 miesiące katorżniczo pracowaliśmy na polu. Wspominamy godzinkę, oglądamy stare pola na których straciliśmy cenne kilogramy i ruszamy dalej. Po drodze zahaczamy market gdzie nawijamy z Polakami, zapraszają nas do Kempingu na wódeczkę, my honorowo odmawiamy, przecież nam się spieszy! Zaczyna padać na dobre, a my z każdym kilometrem zbliżamy się do granicy z Francją.
Robi się godzina 21 i zjeżdżamy na pierwszym lepszym zjeździe na jakąś wieś zabitą dechami (Aurach). Mamy 140km do granicy z Francją, ale czas już żeby się rozbić na polu. Błyska niesamowicie z każdej strony, Lipa prowadząc Fazera zjeżdża w polną drogę i zalicza konkretny poślizg. Cudem panuje nad motorem, na szczęście bez wywrotki, ale w polu z jakąś kapusta;)
Motor stawiamy na podnóżkach, ja dojrzałem w oddali w lesie ambonę i wpadłem na pomysł , by przenocować tam, podczas deszczu dużo pewniej niż namiot za 40zł z Tesco 😉 Przebijamy się przez pole Kukurydzy i Lipa wkrada się na domek z drewna. Ambona ma chyba ze 100lat i wygląda tak jakby miała się zaraz zawalić, to też wysłałem na nią Lipe.
Tomek przyznaje że ambona jest w fatalnym stanie, w środku robaki, pająki pajęczyny no i śmierdzi 😀 Poza tym jest malutka kwadrat boku 120cm więc nie ma możliwości by się w niej położyć. Wybieramy rozbicie namiotu.
Cyk myk i na środku polany stoi nasze niezawodne, najtańsze najukochańsze 2 osobowe iglo 😀 Tomek jeszcze zamiata w środku, wkładamy szybko kufry, śpiworek – który zabraliśmy tylko jeden bo nie było miejsca na drugi. Rozbieramy się do bielizny, gasimy latarkę i próbujemy zasnąć. Zaczyna padać na dobre. Ja udaję że śpię, Tomka wkurza że małe kropelki spadają nam na czoło. Ja temat olewam, spaliśmy 3h ostatniej nocy, 900km za nami, marzy mi się sen. Po parunastu minutach okazuje się że towarzyszom nam 3 burze, każda błyska z innej strony. Robi się wichura niesamowita która rozwala szkielet namiotu. Płachta opada nam na ciało, jest kupa śmiechu , pierwsze minuty olewamy temat, nikomu za cholerę nie chce się ruszyć dupy, by coś z tym zrobić. Zwłaszcza w to zimno. Wichura z ulewą osiąga swoje apogeum. Naszym namiotem wywija w różne strony , sprawia to wrażenie nieludzkiej siły, która pomiata naszym miejscem zamieszkania 😀 . Raz nas przygniata, raz dach wybija ostro do góry. Czuliśmy się jak byśmy siedzieli w kanapce szkolnej, w dodatku z dżemem bo przemokliśmy do suchej nitki. Burza z konkretnym basem dodawała uroku. Wiatry były coraz silniejsze, nigdy z takimi warunkami nie mieliśmy przyjemności obcować. Wraz z Tomkiem siedzieliśmy już na czworaka i rękoma trzymaliśmy szkielet namiotu, by przetrwać. Po 20min górna częśc namiotu zostaje wyrwana i zostajemy bez dachu nad głową. Hektolitry wody wlewają nam się do środku, czujemy się jak w akwarium. Nie było nam już do śmiechu. W pośpiechu wylatujemy z namiotu w bieliźnie i kierujemy się w stronę ambony oddalonej polem kukurydzy o jakieś 500 metrów. Jednym słowem ścieżka zdrowia przed nami. Biegniemy w majtkach do ambony z kuframi, ciuchami i puszkami, jak na jakimś obozie harcerskim?
W oddali na wsi widać jadące karetki, straże pożarne. Jak się okazało na potem, ludziom dachówki latały jak szalone, drzewa pękały w lesie, prądu nie było we wsi — masakra. Padać nie przestaje. Siedzimy mokrzy w ambonie, w kufrze znajdujemy ostatnie suche ubrania i szybko się przebieramy. Z ambony obserwujemy pędzące straże. Popękany szkielet namiotu oraz jego latające części na polu pozostały wraz śpiworem w błocie. Resztę ulokowaliśmy w naszej pięknej ambonie, już nie przeszkadzał nam jej nieład. Kucając oparci głową o kufry zasypiamy na 17minut. Budzimy się jeszcze bardziej obolali, Wyrzucamy niepotrzebne rzeczy za ambonę, eliminacja trochę jak w rosyjskiej ruletce. Na podłodze naszego wymarzonego domku kładziemy podpinki z kurtek (jedyne rzeczy suche) Kładziemy się na nich wśród smrodu kurzu i pajęczyn. Plecy i stopy marzły niemiłosiernie. By móc rozmawiać trzeba było podnosić głos, tak burza nawalała. Nogi wystawały nam poza ambonę więc musieliśmy zamknąć drzwi a nogi zgiąć do brzucha układając się w pozycji embrionalnej. To również nie było możliwe — jak się okazało, ponieważ nie starczyło nam miejsca na szerokość. Nogi musieliśmy podnieść jak do świecy opierając je o drewnianą ścianę, a tułowie opierać wzajemnie o siebie. Nie wiem jak nazwać tę pozycję, ale pewnie do Kamasutry by się nadawała 😛 W międzyczasie dzwonimy do Krzycha i kołujemy nr telefonu do najbliższych moteli, które kosztują 50euro od osoby. Nie idziemy na taki układ, Mamy odłożone 1100zł z czego 900 przeznaczyliśmy na benzynę – a przed nami zapowiadały się 3 noce, o których nikt nie myślał.